środa, 14 stycznia 2015

Ule, ule ule...
Może to tak, że nie ul nosi miód i w zasadzie wszystko jedno jaki jest?
Pytanie głupca...

Po czterech latach użytkowania muszę "zjechać" Japończyków za promowanie swojego produktu.
Pisałem, że najbardziej przypomina barć. To prawda.
I jest to ich jedyna zaleta...

Ul japoński moim zdaniem jest pomyłką dla naszej pszczoły. Dla azjatyckiej być może nie, nie wnikam bo brak mi doświadczeń.  W końcu żyję w Polsce, nie w Japonii...

Co można zrobić z pszczołami posiadając ule japońskie?

Można je utrzymywać i uzyskiwać wosk pod warunkiem, że złapiemy roje które będą pojawiać się już od początku maja. Ba, może nawet w kwietniu.
Albo będziemy likwidować wykończone warrozą gniazda zaraz po zimowli.

Skuteczne leczenie w tych ulach jest niemożliwe. Gniazdo tak wysokie - bo może zajmować ponad metr - nie spenetrują opary kwasu mrówkowego a nakrapianie szczawianami jest istną katorgą ze względu na konieczność podawania kwasu od dołu ula. Wymaga to postawienia ula "głową" na ziemię i polewania nim pszczół. Problem zaczyna się, gdy pszczoły zajmują więcej niż 4 korpusy. Nie dość że cała konstrukcja może ulec zniszczeniu, nie można być pewnym właściwej penetracji specyfikiem. Działanie tymolu jest także mizerne. Warunki klimatyczne jakie posiadają pszczoły w tych ulach są tak dobre, że o jego sublimacji można zapomnieć.
Pozostaje liczyć na to, że pszczoły same sobie poradzą z warrozą i zaczną funkcjonować jak Apis cerana.
Na to jednak nie liczę. Pozostaje mi przy dobrych wiatrach 40- 50 sezonów w pasiece, nie zaś tysiąc, w których mógłby nastąpić skok ewolucyjny więc trzymam się rzeczywistych rozwiązań. Pszczoły trzeba leczyć z warrozy a ul japoński niestety nie daje takich możliwości.

Zbiór miodu przy pomocy struny to istna masakra. Przegania się dymem pszczoły z góry i wycina się jeden korpusik. Kto tego nie zrobił nie doświadczy pełnej nienawiści owadów. Jeśli ma się dwa ule japońskie w jednym miejscu robi się miodobranie z obu za jednym razem to już jest wyczyn godny podziwu. Chwilę po przejechaniu struną po plastrach następuje zmasowany atak. Nie pozostaje nic innego jak oddalić się na bezpieczną odległość. Jeśli zostawimy miód na miejscu zacznie się rabunek jeśli uciekniemy razem z nim zostaną jeszcze pszczoły, które będą w korpusie. Na dodatek nie wiadomo czy miodu było dostatecznie dużo, czy nie chlasnęliśmy nieco czerwiu, co spowodowało bonusowe wkurwienie pszczół. A jeszcze w końcu trzeba zrobić resztę czyli poskładać wszystko do kupy. Druty do wycinania często pękają więc żeby się nie "zdziwić" warto mieć słuszny zapas na podorędziu.

Wydymianie, wybębnianie, czyli zabieg, który mnie najbardziej fascynuje czyli sztuczna rójka w systemach bezramkowych.
O ile w skróconych Zanderach do wysokości 14 cm korpusu wszystko idzie jak po maśle, ule japońskie dają  nieźle popalić. W to gniazdo można wpuścić hektolitry dymu, walić młotkiem gdzie popadnie a pszczoły i tak zostaną na czerwiu. Jedynie małą garstkę pszczół udało mi się zgonić do uprzednio przygotowanych korpusów w dodatku bez matki... Ze sztucznej rójki nici mimo zaawansowanego nastroju...

Podsumowując gospodarkę w tych ulach rezygnuję z ich dalszej eksploatacji bo dalsze męki z tym ulem wydają się bezcelowe. Jeśli do lata nie otrzymam propozycji z Japonii wiążących się z odpowiednimi gratyfikacjami (może być w jenach;) za utrzymanie naszych lokalnych pszczół w ich  badziewiu postaram się o właściwe ich wykorzystanie.

Obecnie część z nich stanowi szalunek do wylewania betonowych słupków...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz